Przemoc sprawia, że naoczni świadkowie mają jaśniejszą pamięć na temat centralnego punktu danej sytuacji (broni). Z kolei mają bardziej niewyraźną pamięć na temat szczegółów ubocznych. Często ślepo wierzymy w naszą zdolność postrzegania wszystkiego, co dzieje się wokół nas. Często jednak nie jesteśmy w stanie dostrzec
17-12-2021 11:58Polka zaprzyjaźniła się z psem w Auschwitz. Podkradała mu szynkęPamiętnik Zofii Stępień-Bator, zgodnie z wolą autorki, trafił do publikacji dopiero po jej śmierci. Przez lata nie chciała wracać do traumatycznych wspomnień z obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, który nazywała dnem piekieł. Publikujemy fragment jej zapisków z książki "Przeżyłam", która ukazała się nakładem wydawnictwa 10:37Był obrażony na Jana Pawła II. "Kompletny brak szacunku"Powtarzał, że jego życie wygląda jak z powieści albo filmu. Diego Maradona pochodzący z biednej wielodzietnej rodziny mieszkającej w ubogiej dzielnicy Buenos Aires stał się bożyszczem fanów futbolu. Ale nie był krystaliczną postacią. Z jego autobiografii można się dowiedzieć, że potrafił oburzyć się nawet zachowaniem 16:21Wilhelmi, Andrycz, Łominicki - znał i opisał ich wszystkichJerzy Rakowiecki był wybitnym reżyserem teatralnym. Pracował w najważniejszych polskich teatrach, znał więc takie postaci, jak Roman Wilhelmi, Nina Andrycz, Aleksandra Śląska, Tadeusz Łomnicki. Wspomina je w wydanym pośmiertnie, arcyciekawym "Pamiętniku inteligenta". 15-11-2017 11:25W ogniu pytań. Pikantne kulisy pracy dziennikarskich sławNigdy się nie spotkały. Wiele je łączyło. – Dziennikarstwo Teresy było z tej samej półki, co dziennikarstwo słynnej Oriany Fallaci. Ten sam talent, ta sama pasja. Ale zupełnie różne motywy i techniki. Motywem Fallaci była złość. Chciała swoich rozmówców dopaść i często rozszarpać. Teresa chciała ich wysłuchać, ale i zmusić do opowiedzenia siebie – pisał o Torańskiej Tomasz Lis. Adam Bielan, po wywiadzie z dziennikarką, miał powiedzieć: ”gangsterskie metody”. A Jarosław Kaczyński grozić pozwem. Co go tak bardzo dotknęło? Przeczytaj 15:37Są dziewczyny karabiny. Przeczytaj fragment książki Pauliny MłynarskiejJak wyglądałby świat, gdyby mężczyźni zachodzili w ciążę? Czy cenzura może być dobra? Po co Krystynie Pawłowicz feministki? Paulina Młynarska czujnie obserwuje rzeczywistość i dosadnie ją komentuje. Przez ostatnie pięć lat pisywała swoje felietony w prasie i internecie. A teraz wydaje je w książce. ”Miłej lektury i jeszcze milszego hejtowania! Ja też Was kocham” - pisze we wstępie. A my publikujemy fragment z jej prowokacyjnego - ”Rebela”. 16-06-2017 10:01Maria Czubaszek + Wojciech Karolak = małżeństwo doskonałeWojciech Karolak nie znosi wyjazdów, ale w tę podróż wybrał się ze mną bez większych oporów. Być może dlatego, że nie musiał zabierać ze sobą ciężkich walizek - wystarczyły wspomnienia. Pojechaliśmy do miejscowości Przeszłość, zatrzymując się na kilku przystankach - pisze Krystyna Pytlakowska, autorka książki "Małżeństwo doskonałe. Czy ty wiesz, że ja cię kocham..."14-10-2015 14:42Ukazały się wspomnienia o pianistce Marii SzymanowskiejPolskiej kompozytorce i pierwszej Europejce uprawiającej zawodowo pianistykę poświęcona jest wydana właśnie bogato ilustrowana publikacja "Rękopis znaleziony w Paryżu. Wspomnienia Stanisława Morawskiego o Marii Szymanowskiej".02-12-2013 15:22Polska premiera wspomnień księżnej Daisy von PlessPo raz pierwszy ukażą się w j. polskim wspomnienia księżnej Daisy von Pless, najsłynniejszej mieszkanki ziemi wałbrzyskiej. "Jeśli chodzi o politykę, to przewiduję, że nadejdą tak ryczące demony jak wojny, bieda, plagi, obłęd i choroby" - pisała w maju 1904 r. księżna Daisy von 13:07Magda, miłość i rak: Łeb do słońca i never give up!Podwójna mastektomia w ciąży. Okaleczona kobiecość i ogromna radość życia. Zmaganie się z chorobą, która społecznie wciąż kojarzy się nam z wyrokiem śmierci. Skupienie na najdrobniejszych szczegółach: na smaku herbaty, uśmiechu dziecka, satysfakcji z wykonywanej pracy... Magda Prokopowicz potrafiła cieszyć się tym, że świeci słońce i mówić otwarcie o swojej chorobie. Ułożyła dekalog, który powinni przeczytać nie tylko chorzy na 13:03"Dziewczynka" - autobiografia ofiary PolańskiegoPolański powinien mieć możliwość powrotu do USA - pisze Samantha Geimer, kobieta, która w wieku 13 lat została uwiedziona przez polskiego reżysera . Jej książka "Dziewczynka. Życie w cieniu Romana Polańskiego" trafi do polskich księgarń 25 12:13Ofiara Romana Polańskiego opublikowała wspomnieniaSamantha Geimer, z którą Roman Polański uprawiał seks, gdy miała 13 lat, opublikowała swoje wspomnienia. Książka zatytułowana "The Girl. A Life Lived in the Shadow of Roman Polanski" trafiła we wtorek na półki księgarskie w Stanach 11:57Ofiara Polańskiego we wrześniu opublikuje wspomnieniaSamantha Geimer, z którą Roman Polański uprawiał w 1977 roku seks, gdy miała lat 13, opowie po raz pierwszy tę historię w swojej wersji w książce, która ma się ukazać we wrześniu - pisze w poniedziałek agencja AFP.
Stary Obóz – najstarszy, największy oraz najbogatszy obóz w kolonii. Jest położony w centrum Górniczej Doliny. Występuje w Gothic oraz Gothic Playable Teaser. Niegdyś był tu tylko zamek, w którym stacjonowały oddziały królewskie oraz skazańcy, którzy mieli za zadanie wydobywać magiczną rudę z pobliskich kopalń. Więźniów przybywało, w lochach było przepełnienie, co za
Do obozu koncentracyjnego trafił przez kobietę, do PZPR z lenistwa, literatem został niechcący, gwiazdą estrady – od niechcenia. Stanisław Grzesiuk – legendarny bard Warszawy doczekał się pierwszej na miejski folk przychodzi i odchodzi. Czasy się zmieniają, wciąż powstają piosenki wprost na ulicy, jednak dziś hip hopowy trans dużo trudniej zapamiętać, niż częstochowskie rymy złodziejskich i pijackich ballad przedwojennej Warszawy. Ze wspomnień, które zebrał w swojej książce Bartosz Janiszewski wynika, że radiosłuchacze i posiadacze adapterów oszaleli, kiedy usłyszeli w Polskim Radiu Stanisława Grzesiuka, a ze swoją bandżolą potrafił samodzielnie śpiewać w wypełnionej do ostatniego miejsca Sali Kongresowej. Kiedy zespołowi znudziło się granie rock and rolla, folk rockowa Szwagierkolaska przyniosła grupie większą sławę niż jakakolwiek inna płyta. Nie byłoby tego sukcesu bez postaci Stanisława Grzesiuka, mam też wrażenie, że nie miałby też odwagi śpiewać inżynier Staszewski, znany kilka dekad później jako „Tata Kazika”. Bartosz Janiszewski, choć stara się zachować linearny charakter opowieści, wzorem wytrawnego gawędziarza czasem uprzedza fakty, innym zaś razem powraca do przeszłości. Wszystko po to, by jak najpełniej i najciekawiej przedstawić postać człowieka, który przeżył piekło obozów koncentracyjnych, dał sobie radę w komunie i… nie przemęczał się pracą. Autor nie epatuje zbytnio alkoholowymi zainteresowaniami mieszkańców Czerniakowa, nie ekscytuje wszechobecnością śmierci w książce „Pięć lat kacetu”, przypomina za to, skąd w polskiej literaturze wzięła się fraza „Boso, ale w ostrogach”. Od pierwszej strony czuje się za to, że Stanisława Grzesiuka szanuje i poważa. Niejeden raz podkreśla jego szczególne poczucie honoru, które zresztą narobiło mu kłopotów i za okupacji i po wojnie, spryt czy wręcz cwaniactwo warszawiaka i przede wszystkim życzliwość i zainteresowanie losami innych ludzi. O ile przedwojenne i wojenne losy barda stolicy są dość dobrze znane dzięki lekturze jego świetnie spisanych wspomnień, o tyle ciekawie wypada część dotycząca powojennych losów więźnia hitlerowskich obozów. Wstępuje do PZPR, kończy kurs dyrektorów i dostaje nawet posady dyrektora administracyjnego szpitali. Co nie oznacza, że w pracy nie pije, nie wychodzi na miasto – generalnie – nie przejmuje się pracą i funkcją, bardziej losami podwładnych. To także zapis zupełnie nieznanej młodszym czytelnikom powojennej biedy. Nawet będąc członkiem partii i dyrektorem, Stanisław Grzesiuk wraz z żoną i dwójką małych dzieci gnieździł się w służbowym pokoju szpitalnym. Według autora, absolutnie nie przywiązywał się do rzeczy materialnych. Kiedy dostał od kogoś prawdziwy skarb w powojennej Warszawie – dwoje krzeseł – jedno natychmiast oddał zaprzyjaźnionej rodzinie. Jedynym, czego nigdy nie zgubił po pijanemu, była bandżola z Myszką Miki, która towarzyszyła mu za hitlerowskimi drutami, i z którą nie rozstał się aż do sporo pysznych opisów powojennego życia literackiego, są miniatury literackie, anegdoty z pobytów w sanatoriach dla gruźlików, w których jak obliczył sam Grzesiuk, spędził więcej czasu niż w obozie koncentracyjnym. Jest opis występu w alkoholowym amoku w sławnym talk show „Tele Echo”, są relacje z występów umierającego na gruźlicę barda w zadymionej kawiarni „Stolica”, skąd transmitowano „Podwieczorek przy mikrofonie”. Nie ma już tamtych audycji, dobrze, że znalazł się ktoś, kto choć na chwilę przywołał w migotliwym świecie żyjących kilkanaście godzin newsów postać człowieka, który do śmierci nie stracił humoru ani honoru i nade wszystko kochał ludzi. Opowiadał, śpiewał, grał i żył pełnią życia, bo widział jak wygląda śmierć z ręki hitlerowców.
Przestałem wierzyć, że kiedykolwiek nastąpi. Ku memu zaskoczeniu dzień ten zdarzył się w piątek 4 listopada 2016 r. Miałem spotkać się ze świadkiem straszliwej, okrucieństwem i bezprzykładnym bestialstwem napisanej historii. Rozumiałem cz czego wypływało odraczanie tego spotkania.
Stanislaw_Grzesiuk_legitymacja_Zwiazku_Literatow_Polskich Boso, ale w … Boso ale w … Stanisław Grzesiuk obok Stefana Wiecheckiego (Wiecha) zaliczany jest do grona najbardziej zasłużonych twórców propagujących język i kulturę warszawskiej ulicy. Podstawą jego repertuaru stał się uliczny folklor stolicy, śpiewany z towarzyszeniem bandżoli i gitary. Pisarz, pieśniarz, kompozytor, piewca obyczajów i specyficznego kolorytu starej Warszawy. Samorodny talent, zwany bardem Czerniakowa. Urodził się 6 maja 1918 roku w Małkowie koło Chełma, zmarł 21 stycznia 1963 roku w Warszawie. W Warszawie, dokąd przeniósł się wraz z rodzicami, mieszkał od drugiego roku życia. Jego ojciec, Franciszek Grzesiuk, urodził się w Małkowie na Lubelszczyźnie, gdzie spędził dzieciństwo i młodość. Po śmierci swych rodziców, dziadków Stanisława, przeniósł się, zamieszkał i pracował w Warszawie. Tam też poznał swoją przyszłą żonę Annę. Stanisław Grzesiuk zawsze czuł się stuprocentowym warszawiakiem. Pisarz, pieśniarz, kompozytor, piewca obyczajów i specyficznego kolorytu starej Warszawy. Samorodny talent, zwany bardem Czerniakowa. Urodził się 6 maja 1918 roku w Małkowie koło Chełma, zmarł 21 stycznia 1963 roku w Warszawie. W Warszawie, dokąd przeniósł się wraz z rodzicami, mieszkał od drugiego roku życia. Ciekawostką jest to że zarówno jego starszy brat, jak i młodsza siostra urodzili się prawidłowo – w Warszawie. Franciszek i Anna Grzesiukowie, rodzice Stanisława, ze stolicy wyprowadzili się ledwie na cztery lata do położonego niedaleko Chełma Lubelskiego Małkowa. Właśnie tam Stanisław przyszedł na świat. Ojciec z zawodu był ślusarzem, pracował w fabryce parowozówna ulicy Kolejowej, był działaczem PPS . Matka Stanisława Grzesiuka pochodziła z Nowego Miasta k. Płońska i zajmowała się domem. Młode lata … kapować nie wolno Od roku 1920 do 1940 roku rodzina Grzesiuków mieszkała w najbardziej okazałej czteropiętrowej kamienicy przy ul. Tatrzańskiej, na warszawskich Sielcach, zajmowali jednak tylko jedną izbę, bez wygód. Sielce traciły już wtedy sławę groźnej dzielnicy Warszawy. Tatrzańska pozostała zaniedbaną uliczką, zamieszkałą przeważnie przez biedotę. Mieszkali tam przeważnie drobni urzędnicy i robotnicy, do których należał ojciec Grzesiuka, który pracował w fabryce parowozów na Kolejowej, był działaczem PPS. Dom Grzesiuków trudno uznać za zamożny, jednak rodzinie niczego nie brakowało – stać ich było na opłacenie szkoły dla synów i lekcje gry na mandolinie dla trójki dzieci. Dzieciństwo i młodość Stanisław Grzesiuk spędził na Czerniakowie, w dużej części zamieszkiwanym przez warszawską biedotę i margines społeczny. Grzesiuk wychowywał się w trudnych warunkach. Pracował w fabryce i jednocześnie uczył się wieczorowo, zdobywając zawód elektromechanika nie dało się jednak doprowadzić do ukończenia szkoły. Dzięki protekcji ojca znalazł zatrudnienie w Państwowych Zakładach Tele i Radiotechnicznych przy ul. Grochowskiej’ ale bardziej niż praca interesowało go życie towarzyskie. W pierwszych dniach września 1939 roku, po apelu Romana Umiastowskiego, Grzesiuk wraz z grupą kolegów opuścił Warszawę, chcąc dołączyć do oddziałów Wojska Polskiego. Do domu powrócił po kapitulacji miasta. Zrezygnował z pracy w fabryce przejętej przez Niemców, żył z szabru i handlu łupami z włamań do zakładów zarządzanych przez okupanta. Boso, ale w … obozie Broń, za przechowywanie której był poszukiwany przez Gestapo – prawdopodobnie wskutek donosu, nie była własnością AK. Należała do kolegów z “ferajny”. Aresztowany podczas łapanki, trafił na roboty przymusowe do Niemiec w okolice Koblencji. Stamtąd, za pobicie niemieckiego bauera i ucieczkę z jego gospodarstwa, został zesłany do obozu koncentracyjnego w Dachau. Po kilkumiesięcznym pobycie w Dachau (4 kwietnia–16 sierpnia 1940) przeniesiono go najpierw do Mauthausen, a w 1941 roku osadzono w Gusen I. 5 maja 1945 doczekał w nim wyzwolenia przez wojska amerykańskie. Śpiewał dla więźniów warszawskie piosenki. Za 400 sztuk papierosów (a każdy papieros miał wartość bochenka chleba!) kupił instrument – skrzyżowanie bandżo z mandoliną – bandżolę, wykonaną z denka od krzesła, gryfu od mandoliny i psiej skóry (wymienionej potem na świńską). Akompaniował sobie na niej, nazywając ją ‘drewnem’. Ten instrument szczęśliwie przetrwał wszelkie zawieruchy dziejowe, aż do dzisiejszych czasów. Na wierzchu wspomnianej bandżoli figuruje napis KL-Gusen 1940–1945. Uzupełnia go wizerunek grającej na takim samym instrumencie Myszki Miki. Boso, ale w … w domu Po odzyskaniu wolności 9 lipca 1945 wrócił do Warszawy. W 1946 roku ożenił się z Czesławą. Miał dwoje dzieci: córkę Ewę (1947–2003) i syna Marka (1950–2007). Niedługo po powrocie wstąpił do PPR. Jarema Stępowski uważał, że nie był koniunkturalistą ani komunistą: “Był socjalistą. Ruskich nienawidził tak samo jak Niemców”. Niedługo po powrocie do Warszawy wstąpił do PPR, po skończeniu partyjnych szkoleń był wicedyrektorem do spraw administracyjnych kolejno w kilku placówkach służby zdrowia – szpitale na Chocimskiej, Anielewicza i Wawelskiej. W pracy nie był gwiazdą – zdarzało mu się pić i wywoływać awantury. Szybko jednak okazało się, że z obozu Grzesiuk wyniósł zdiagnozowaną w 1947 roku gruźlicę płuc. Swoje zrobiła też choroba alkoholowa, o której zaskakujące szczerością świadectwo zawarł we wspomnieniach. Większą część czasu zaczął spędzać w sanatoriach. Od 1951 roku rodzina zamieszkała w domu przy ulicy Franciszkańskiej Stanisław Grzesiuk był sympatykiem powstałej po wojnie Polski Ludowej, widział w niej szansę zaradzenia obecnemu w dwudziestoleciu międzywojennym wyzyskowi, nędzy i chorobom. Udzielał się jako społecznik, został warszawskim radnym. Wiele razy podkreślał, że potworna bieda, w której dorastał, na zawsze odcisnęła piętno na jego poglądach i zniechęciła do systemu obowiązującego w przedwojennej Polsce. Krystyna Zaborska, zmarła w 2012 roku siostra autora, miała bratu za złe, że napisał książkę zohydzającą Polskę sanacyjną obawiając się, że innej by mu nie wydali. “Tłumaczył, że chce zabezpieczyć dzieci. »Żeby nie musiały przychodzić do was na zupkę« – tak mówił. Naprawdę bardzo je kochał. Mówił też, że już się ciężko w życiu napracował – w obozie”. Siostrę Stanisława najbardziej zabolał fałszywie przedstawiony w książce obraz ojca, Franciszka Grzesiuka. Stanisław Grzesiuk bard Czerniakowa “Pięć lat kacetu“ Znajomi skłonili go, aby opisał swoje barwne przeżycia, o których często im opowiadał. Z obozowych doświadczeń powstały wspomnienia “Pięć lat kacetu” (1958). Wspomnienia z obozów koncentracyjnych Dachau, Mauthausen i Gusen. Stanisław Grzesiuk z właściwym sobie humorem, szczerością i bezpośredniością portretuje nazistowską machinę wyniszczania, niewolniczej pracy i śmierci. I próbuje opowiedzieć o cenie człowieczeństwa w miejscu, które z niego odzierało. W maju 1958 roku książka trafiła do księgarń i natychmiast zniknęła z półek. W bibliotekach czekało się w kolejce nawet rok. Czytelnicy pisali do autora z prośbą o interwencję. O książce dyskutowali szeroko byli więźniowie, a Grzesiukowi wytoczono proces o zniesławienie, który zakończył się ugodą. Po latach tekst porównano z rękopisem i przywrócono wszystkie fragmenty usunięte przez cenzurę i wydawcę przy pierwszej publikacji. “Boso, ale w ostrogach“ Przedwojenna Warszawa okiem młodego warszawskiego cwaniaka. Stanisław Grzesiuk z właściwym sobie humorem portretuje przedmieścia stolicy z ich obyczajami, tradycją i swoistym kodeksem honorowym, sięgając przy tym po słownictwo i specyficzną gwarę warszawskiej ulicy. Wydanie książki zostało wstrzymane na kilka miesięcy przez cenzurę. Jednak w lipcu 1959 roku książka trafiła do księgarń i podobnie jak „Pięć lat kacetu” natychmiast znika z półek. Czytelnicy i recenzenci apelowali do autora i wydawnictwa z prośbą o dodruki. A książka stała się na długie lata lekturą obowiązkową chłopaków z warszawskich podwórek. “Na marginesie życia“ Ostatnia część kultowej trylogii Stanisława Grzesiuka to pośmiertnie wydane wspomnienia Grzesiuka “Na marginesie życia” (1964) . Pisana pod koniec życia autora, opisują dramatyczne zmaganie autora z gruźlicą, która była rezultatem pobytów w obozach koncentracyjnych. Opowieść, bez której nie sposób zrozumieć barda warszawskiej ulicy. Przewrotny Los chciał zepchnąć go na margines życia, ale on do końca pozostał jego królem. Stanisław Grzesiuk, pisząc tę książkę, wiedział, że umiera i nie ma już czasu. Wszystkie fragmenty, które wskazywano mu do poprawy, usuwał. Miał pomysły na nowe książki miał umówione kolejne spotkania z czytelnikami. Jest to najbardziej osobistą książka Stanisława Grzesiuka. “Klawo, jadziem!“ Nieznane opowiadania i felietony barda warszawskiej ulicy. Nikt poza najbliższymi nie wiedział jednak, że pisał on także inne teksty. Zebrane po raz pierwszy w tym tomie niepublikowane opowiadania, felietony o ukochanej Warszawie i wybrane piosenki pokazują niepospolity talent i charakter króla szemranych ulic. Czyli wszystko to, co w pisarstwie Stanisława Grzesiuka najlepsze. Czytelnicy po raz pierwszy będą mogli też zajrzeć do rękopisów, niepublikowanych zdjęć i rodzinnych pamiątek. No i klawo, jadziem! Gdyby jego powieści traktować jako autobiografie, możnaby uznać, że pisarz wywodził się z dołów społecznych, wychował się na ulicy wśród lumpenproletariatu i pospolitych bandytów, od dziecka musiał ciężko pracować, ocierając się o świat przestępczy. Ten wizerunek był jednak w dużym stopniu kreacją autora “Boso, ale w ostrogach”. Nienawykli do czytania koledzy z ferajny Stanisława Grzesiuka nie znali jego powieści z osobistej lektury. Odszukani po latach przez dziennikarzy, którzy zreferowali im treść tych książek, wiele przygód przypisanych narratorowi, rozpoznali jako swoje własne. W fikcji literackiej jest to zabieg dopuszczalny i nie ma w tym nic nagannego. Rzecz w tym, żeby bohatera książek Grzesiuka czytelnik nie utożsamiał zbyt ściśle z autorem. Boso, ale … na scenie Wspomnieniowa trylogia: “Pięć lat kacetu”, “Boso, ale w ostrogach” i “Na marginesie życia” zapewniła mu sporą popularność. Chcąc urozmaicić spotkania autorskie zaczął śpiewać piosenki i wtedy właśnie narodził się Grzesiuk – warszawski bard. Występował publicznie, śpiewając uliczne ballady z Czerniakowa, Powiśla, Woli . Akompaniował sobie na bandżoli i gitarze. Rozgłos przyniosły mu nagrania radiowe i telewizyjne. Wygłaszane z charakterystycznym akcentem gawędy o życiu w przedwojennej stolicy przeplatał własnymi interpretacjami warszawskich piosenek. Ujmował słuchaczy nie tylko wykonaniem tych utworów, ale też ich autentyzmem. Miał w repertuarze takie piosenki jak: “Czarna Mańka”, “Siekiera, motyka”, “Bujaj się Fela”, “Bal na Gnojnej”, “Ballada o Felku Zdankiewiczu”, “Komu dzwonią, temu dzwonią”, “U cioci na imieninach” oraz “Nie masz cwaniaka nad warszawiaka”, którą również skomponował. Wykonywał także mniej znaną “Balladę o Okrzei”, śpiewaną na warszawskiej Pradze w początkach XX wieku. Boso, ale w … radio Pierwsze zarejestrowane nagrania piosenek Grzesiuka pochodzą z 1959 roku. Wystąpił wtedy w dwóch audycjach radiowych z cyklu “Na warszawskiej fali”. Był zapraszany do telewizyjnych występów na żywo, z których zachował się program “Warszawa da się lubić” w reżyserii Konrada Swinarskiego (1960). W 1961 roku tygodnik “Stolica” w kolejnych numerach zamieścił z nim czteroodcinkowy wywiad zatytułowany “Czerniaków moja młodość”. W 1962 roku Grzesiuk wystąpił w czterech audycjach Teatru Polskiego Radia: “Apaszem Stasiek był”, “Czerniakowskie zaloty”, “Piekutoszczak, Feluś i ja”, “Bujaj się Fela”. Wziął również udział programie satyrycznym “Podwieczorek przy mikrofonie”, słuchanym wówczas przez całą Polskę. W 2004 roku powstał film dokumentalny “Grzesiuk, chłopak z ferajny” w reżyserii Mateusza Szlachtycza. Scenarzystą był dziennikarz “Gazety Stołecznej” Alex Kłoś, który w filmie pełni rolę narratora. W wędrówce śladami barda towarzyszy mu zaprzyjaźniony muzyk warszawski, Sylwester Kozera, śpiewający bandżolinista, szef Kapeli Czerniakowskiej. Przed kamerą pojawjają się zespoły grające piosenki charakterystyczne dla warszawskiego folkloru, postaci ze świata kultury, członkowie rodziny Stanisława Grzesiuka i jego znajomi. W archiwalnych nagraniach pojawia się również sam bohater. Mówią o nim: Stanisław Wielanek, muzycy rockowi Filmowego portretu dopełniają fragmenty książek Stanisława Grzesiuka czytane przez Zdzisława Wardejna, a ilustrowane animowanymi kreskówkami. “Grzesiuk, chłopak z ferajny” to opowieść o człowieku, który całą duszą – niepokorną i hardą, a przecież jakże romantyczną – kochał swe rodzinne miasto, które jest równorzędnym bohaterem tego filmu. Grób Stanisława Grzesiuka Stanisław Grzesiuk zmarł na gruźlicę w 1963 roku. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. W styczniu 1979 roku jego imieniem nazwano jedną z ulic warszawskiego Czerniakowa. Zainteresował cię nasz temat? Słuchaj także Radia Bezpieczna Podróż Stanisław Grzesiuk opowiada o sobie – Unikat Grzesiuk. Ferajna wciąż gra – film dokumentalny Król życia" Bartosza Janiszewskiego. Pierwsza biografia Stanisława Grzesiuka przywraca mu w pewnym sensie sławę "chłopaka z ferajny", barda przestępczego Czernikowa, którą podważała jego siostra, Krystyna Zaborska w 1988 r. w rozmowie z "Rzeczpospolitą". W 1984 r. w Operetce Warszawskiej wystawiono musical oparty na wątkach "Boso
Krzysztof Ogiolda Polskich obozów koncentracyjnych nie było w czasie wojny. I słusznie się na to określenie oburzamy. Powstały niestety po niej. Dla Żołnierzy Wyklętych, dla członków Armii Krajowej i dla Niemców zorganizował je aparat bezpieczeństwa. Dyskusję na ten temat ożywi z pewnością wydana właśnie przez Znak Horyzonty książka Marka Łuszczyny „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne”. Powód jej napisania dobrze oddaje motto, cytat z Hannah Arendt: Przeszłości nie da się traktować wyłącznie jak „martwego ciężaru”, trzeba uwzględnić pamięć, która stanowi ciężar zmarłych i wyrządzonych im krzywd. Stawiają oni wymagania wobec teraźniejszości. Książka przypomina, iż między 1945 a 1950 rokiem w Polsce działało 206 obozów, w których przetrzymywano Niemców, Polaków, Ukraińców i Łemków. Bardziej niż sama liczba takich miejsc musi szokować fakt, iż wiele z nich Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego zakładało, wykorzystując infrastrukturę po niemieckich obozach nazistowskich. Obóz Świętochłowice-Zgoda to dawne Eintrachthütte – filia KL Auschwitz, Lager Sosnowitz II stał się obozem Sosnowiec, Lager Lagische – obozem w Będzinie. Jeden z bardziej wstrząsających rozdziałów książki mówi o losach ludzi, których przetrzymywano po wojnie w obozie Oświęcim. Na pryczach gryzły nas te same wszy, co naszych poprzedników w Auschwitz – mówi jedna z przetrzymywanych tam kobiet zatrudniona przy demontażu fabryki IG Farben i skacząca karne „żabki” dookoła baraku. Problemem jest nie tylko tożsamość miejsc cierpienia i umierania. Marek Łuszczyna pokazuje je przez pryzmat losów konkretnych ludzi – pojedynczych więźniów i nazwanych z imienia i nazwiska funkcjonariuszy komunistycznego aparatu. Te wspomnienia nie ustępują w dosadności wstrząsającym opisom, które wyszły spod piór Borowskiego, Grzesiuka czy innych autorów literatury lagrowej. „Auschwitz to było sanatorium przy tym, co wam zgotuję” – obiecywał na powitanie przywożonym do Świętochłowic komendant Salomon Morel. I dotrzymywał słowa. Miał zwyczaj bić więźnia drewnianą pałką po głowie, dopóki nie zamieni jej w krwawą miazgę. Stosuje też zabawy grupowe. Każe się kłaść nagim ludziom jeden na drugim, aż stos sięgnie wysoko. Ponieważ chce mieć pewność, że ci na dole nie przeżyją, wdrapuje się na górę i na plecach ofiar tańczy kalinkę. Nawet w „bezpieczeństwie” ma pseudonim Wariat. Toczy się dyskusja, czy powojenne obozy można nazwać polskimi obozami zagłady na pewno nie... Nie tylko okrucieństwo czyni takie miejsca odosobnienia podobnymi do obozów koncentracyjnych znanych w czasie wojny. Także głód. „Co dostawaliśmy? - wyznaje jedna z więźniarek. – Prawie nic nie było przewidziane dla hitlerowskich kurew. Zresztą nawet załoga miała ciężko. Kradła i kombinowała po wsiach”. O kawałek chleba łatwiej było tym, którzy nadawali się do pracy w Hucie Świętochłowice. Zwykle znalazł się porządny człowiek, co z domu przyniósł podwójną porcję kromek. Jedną dla siebie, drugą dla więźnia pracującego obok. Zostawiony przez zapomnienie napis nad bramą wejściową: „Arbeit macht frei” nabrał więc po wojnie nowego znaczenia. Ale przytłaczająca większość więźniów tego obozu była zbyt głodna i zbyt słaba lub chora (tyfus), by pracować. Wolność – nawet ta polegająca na oszukaniu głodu – nie była dla obozy koncentracyjne, zwłaszcza na Śląsku, były też obozami pracy. Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego zgłosił zapotrzebowanie na 60 tysięcy robotników przymusowych. Bydlęce wagony przywożą – przede wszystkim Niemców z obozów w Potulicach, w Bydgoszczy, Lesznie, Radomiu, Puławach i wielu innych miejscach. Górnikami na zawołanie musieli się stać nauczyciele, urzędnicy, lekarze rolnicy itd. Do grudnia 1945 roku udało się zebrać 40 tysięcy ludzi, w tym dwa tysiące kobiet, wszystkich skierowano do pracy pod ziemią. Kopalnia za każdego wykwalifikowanego górnika płaciła Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego 16 zł za każdy dzień pracy, za przyuczonego nauczyciela lub skrzypka 8 zł. Trudno nie dostrzec analogii z systemem nazistowskim, w którym haracz za niewolników pobierało od przemysłowców SS. Marek Łuszczyna zauważa, że tylko na terenie polskiego przedwojennego Śląska powstało 76 obozów podległych CZPW. Każdy dla około 400 więźniów. Tworzono je na bazie poesesmańskich budynków niemal przy każdej kopalni. W dyskusjach o komunistycznych powojennych obozach pojawia się często argument, że krzywdy dotykały w nich przede wszystkim Niemców, ponoszących kolektywną winę za dojście Hitlera do władzy i za wybuch wojny. To słaba argumentacja. Po pierwsze – wbrew stereotypowi – nie wszyscy Niemcy głosowali na NSDAP. Na Górnym Śląsku tę partię jesienią 1932 poparło niewiele ponad 26 proc. wyborców (gorszy wynik naziści uzyskali tylko w Badenii-Wirtembergii). Ale niezależnie od tego odpowiedzialność zbiorowa nie jest, mówiąc delikatnie, szczytem etyki, a jedna zbrodnia nie powinna przesłaniać innej. W książce cytowane jest zdanie Jana Józefa Lipskiego, iż rozliczanie większej winy niemieckiej nie unieważnia mniejszej winy polskiej. A gdyby kogoś współzałożyciel KOR nie przekonał, powinien pamiętać, że w obozach na Śląsku zamykano działaczy NSDAP obok zwykłych ludzi, wśród tych drugich wcale nie brakowało Polaków, także powstańców śląskich czy działaczy Związku Polaków w Niemczech. Zresztą obozy powojenne nie były przeznaczone tylko dla Niemców. Marek Łuszczyna opowiada historię Rozalii Taraszkiewicz, którą jako trzynastolatkę przywieziono – skutą z tyłu – do obozu pracy przymusowej w Krzesimowie koło Lublina. Całą jej winą było to, że jej brat był żołnierzem antykomunistycznego podziemia. Siostrze „największego bandyty w okolicy” przydzielono miejsce w oborze bez okien zastawionej trzypiętrowymi pryczami. – W oborach było pełno więźniów, były właścicielki zakładów meblowych, prokuratorki, sędziny, właścicielka kina „Wenus” w Lublinie, bardzo ładna, w ciąży – wspomina. - W obozie rządził Wiercioch, pseudonim Bestia. Niezależny, prawdziwy oberkapo, nie starali się na niego wpływać kolejni komendanci (…). On lubił ludzi rozgniatać drewniakami, które zawsze miał na nogach. Skąd pochodził, nie wiem, ale więźniów katował, bali się go okropnie, nosił polski mundur, ale ten w ogóle do niego nie pasował,powinien raczej nosić mundur SS. Choć wiele takich emocjonalnych opisów i wspomnień pokazuje analogie między wojennymi i powojennymi obozami pracy, nie zamykają one dyskusji o tym, czy można je nazywać polskimi obozami koncentracyjnymi. I autor książki tych dyskusji nie unika. – Spójrzmy na fakty, jak zorganizowano te miejsca odosobnienia – mówi profesor Bogusław Kopka, historyk, pracownik naukowy Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. – Na określonym terenie izolowano na czas nieokreślony, bez wyroku ludność cywilną, w tym starców, dzieci, kobiety, a więc ludzi niezdolnych do pracy. Te fakty odpowiadają definicji „obozów koncentracyjnych”, tyle że dla polskich historyków sformułowanie to na tyle jest zrośnięte z niemieckim systemem nazistowskiej zagłady, że musi wzbudzać naturalny opór, i ja go rozumiem. Bo też powojenne obozy polskie istotnie nie były – jak wiele obozów koncentracyjnych niemieckich – obozami zagłady. W Siemianowicach, Potulicach czy Łambinowicach nie było komór gazowych ani krematoriów. Metodą przemysłową zabijano ludzi w Treblince, Sobiborze, Bełżcu, Chełmnie i wielu innych miejscach. Pozostaje jeszcze jeden ważny punkt sporny. Część historyków jest zdania, że obozy powojenne stworzyły komunistyczne władze, które nie reprezentowały suwerennego narodu polskiego. Niemcy powierzyli władzę NSDAP w wyborach, komunizm przyniosła na bagnetach Armia Czerwona. Polaków nikt o zdanie nie pytał, a jak już to zrobiono, wynik wyborów został sfałszowany. – Bardzo wygodna, usprawiedliwiająca teoria – mówi na kartach książki Kazimierz Kutz. – Czyli jak nazywać tych, którzy te obozy założyli i nadzorowali? I co się z nimi później stało? Odlecieli na inną planetę? Czy polskimi obywatelami stali się w momencie zamknięcia ostatniego, hańbiącego naszą narodowość obozu? - pyta reżyser. To retoryczne pytanie z pewnością sporu o istnienie polskich obozów koncentracyjnych nie kończy. Raczej dyskusję otwiera.
Obóz ze zwiedzaniem Barcelony i Girony Don Juan Resort**** Chill out Zone Hiszpania wiek 13-18 lat (B1-131) Wakacje to dla Ciebie nie tylko plaża i dyskoteki, chcesz też coś zobaczyć. Serdecznie zapraszamy do tętniącego życiem Lloret de Mar – zarówno w dzień jak i w nocy. Plaża, słońce, dyskoteki, a do tego zwiedzanie Barcelony i . 677 40 336 106 389 294 123 379

obóz ze wspomnień grzesiuka